piątek, 3 października 2014

Trek z JIRI do NAMCHE

Nasza przygoda z zielonymi Himalajami miała się pierwotnie rozpocząć w miejscowości Shivalaya, lecz trudności logistyczne związane z szybką rezerwacją biletów autokarowych spowodowały, iż ostatecznie po całodniowej podroży (9h) trafiliśmy z Kathmandu do Jiri. Droga na tym dystansie była co najmniej nietuzinkowa - wysokość autobusu nie przekraczała 175cm, zatem nasi wysocy przedstawiciele płci męskiej musieli się nieźle nawyginać, aby znaleźć w miarę wygodną pozycję. Dodajmy do tego maksymalne zatłoczenie, brak wentylacji i podziurawiona nawierzchnie.

Najmłodsza pasażerka
Ostatecznie wieczorową porą wylądowaliśmy w Jiri z mocnym postanowieniem nadrobienia dnia, którego nie mogliśmy przejechać. Każdy dzień przynosił nam nowe wrażenia wizualne związane z ukształtowaniem terenu, napotykanymi ludźmi, niesamowitą florą i dzika fauną (pijawki, węże, szerszenie). Czasami trasa pozwalała na chwilowe wytchnienie łagodnie opadając w stronę jakiegoś bajecznie wijącego się górskiego strumienia, który rześko rozpryskiwał się na nasze twarze. Bywało i tak, że ścieżka dawała nam nieźle popalić stromo wznosząc się w gore (a końca jak nie widać, tak nie widać). Maszerowaliśmy przez lasy rododendronów, soczyście zielone pola ryżowe, "dżunglaste" wilgotne zarosła, bądź spinające wzgórza, rozwieszone nad przepaściami mosty.

Energetyczna zieleń tarasów ryżowych

Mijaliśmy prostych ludzi w ich naturalnym, nieskażonym pędem cywilizacji środowisku, jakże przyjaznych i szczęśliwych. Uprawy roli dającej naturalne owoce pracy, które mogliśmy konsumować u goszczących nas osób. Nowe, zdrowe i przede wszystkim przepyszne smaki zlokalizowane w wielorakości dostępnych tu potraw.


Mieliśmy przyjemność spędzić jedną z nocy w domowym zaciszu emerytowanego przewodnika górskiego - zdobywcy kilku ośmiotysięczników. Ugoszczono nas jak najbliższą rodzinę, a dodatkowo i co najwartościowsze mogliśmy wsłuchać się w opowieści tego niesamowitego człowieka.


W każdej z mijanych wiosek słychać było dziecięcy śmiech. Nie mogliśmy się oprzeć udzielającym wspomnieniom i radości... Jajo poczuł tacierzyński przypływ uczuć :)


Trzeba również wspomnieć, że często na szlaku mieliśmy do czynienia z aspektami religijnymi. Mogliśmy się poczuć obserwowani przez wszystkowidzące oczy Buddy. Mieliśmy okazję kręcić licznymi młynkami modlitewnymi, aby oczyścić nasze dusze i prosić o sprzyjającą pogodę. Według tradycji obchodzi je się z lewej strony. Znakiem szczególnym Nepalu są również powiewające na wietrze kolorowe flagi z mantrami.


Po siedmiu dniach wycisku, codziennym ciągłym wchodzeniu na kolejne przełęcze i schodzeniu z nich, przejściu łącznie 140 kilometrów dotarliśmy do stolicy szerpów - Namche Bazar. Po raz koleiny udało nam się ulokować na noc w nietypowym miejscu. Tym razem trafiliśmy do pokoju modlitewnego w jednym z guest housów obfitującego w kolorowe ornamenty, thanki, figurki Buddy i zdjęcia Dalajlamy oraz zajmujący całą ścianę ołtarzyk z licznymi świecami i ofiarami dla bóstwa w postaci jedzenia oraz pieniędzy. Jako że był to nasz pierwszy od tygodnia dzień wolny wstaliśmy dość późno i niespiesznie ruszyliśmy do położonego blisko 400 metrów wyżej punktu widokowego, z którego po raz pierwszy ujrzeliśmy pasmo ośnieżonych Himalajów. Naszym oczom ukazały się takie giganty jak Everest i Lhotse, a także niezwykle efektowny/a Ama Dablam. Jutro koniec laby - ruszamy wyżej w kierunku położonego na wysokości 4700m jeziora Gokyo, gdzie naszym głównym celem będzie aklimatyzowanie się przed wejściami na sześciotysięczniki.

Na lewo od głowy Jaja Everest a na prawo Lhotse.
Na bliższym planie Ama Dablam
Thamserku (6608 m) 
Namche Bazar
Punkt widokowy na Everest, Lhotse i Ama Dablam


wtorek, 23 września 2014

Zwiedzanie Doliny Katmandu

Po dwóch ekscytujących dniach zwiedzania nepalskich zakamarków, pragniemy podzielić się z Wami cząstką uchwyconych kadrów. Do wrażeń wizualnych polecamy dodać (użyjcie wyobraźni) pisk klaksonów, warkot motorów, nawoływanie sprzedawców, gwizdy, krzyki, ujadanie psów, pieśni, bollywoodzkie hity, mantry oraz niepowtarzalny zapach przypraw i kadzideł.

Jajo ten rupees please!
Swayambhunath - Świątynia Małp
My w Nepalu
Milionerzy - nepalska edycja
Dziadek Yody
Miasto Bhaktapur - Durbar Square
Reakcja na ekipę 2x6k
My w Swayambhunath
Miasto Bhaktapur - Durbar Square
Za nami również wizyta w agencji trekkigowej, gdzie ustaliliśmy wszystkie aspekty logistyczno - finansowe. Poznaliśmy naszego wspaniałego przewodnika - 26letniego Nepalczyka Mingme Sherpę. Trekking rozpoczynamy z miasteczka Shivalaya 25.09, a już jutro ostatnie przygotowania. W tej chwili idziemy na piwo.

piątek, 19 września 2014

Ahoj przygodo!

Cała, zwarta i gotowa trójka podróżników znalazła się już razem we Wrocławiu. Ostatnie chwile na rozdzielenie sprzętu, małe roszady w plecakach, wspólna kolacja, uściski bliskich i W DROGĘ !
Niesłychana energia, ekscytacja, iskry w oczach oraz nieposkromiony głód przygód - to wszystko co w tej chwili w nas siedzi ;)
Do usłyszenia w niedziele z Kathmandu !

niedziela, 14 września 2014

Odliczanie

Ekipa jest już zwarta i gotowa! Wszystko jest dopięte na ostatni guzik, więc pozostało jedynie odliczać dni, godziny i minuty do upragnionego startu. Przez weekend dotarły do nas ostatnie przesyłki i każdy mógł odetchnąć z ulgą, że wszystko idzie zgodnie z planem.
Najlepsze selfie ever
Ponadto kolejną dobrą wieścią jest to, że mamy 2 dodatkowe koszulki, które chętnie oddamy w dobre ręce, także zainteresowane osoby prosimy o kontakt. Rozmiary zostaną podane później.
Pewnie zastanawiacie się co u Ola... Bilet do Katmandu już ma kupiony i będzie tam pojutrze, a wcześniej w wolnych chwilach bawił się tak...
Taj Mahal o poranku

poniedziałek, 8 września 2014

11!

Wszyscy uczestnicy coraz bardziej się jarają nadchodzącym wyjazdem. "Polska" część już nie może się doczekać lądowania w Katmandu, z kolei Olo najchętniej już by nas odebrał z lotniska.
Odnośnie Ola to ostatnio borykał się z kłopotami zdrowotnymi, ale po wyzdrowieniu skupił się na zwiedzaniu architektury Orientu.
Większość sprzętu już została skompletowana przez oczekujących w blokach startowych. Teraz czas na skupienie się, aby zminimalizować wagę plecaka, co będzie najtrudniejsze dla dziewczyn. Mając doświadczenie po poprzedniej wyprawy na pewno z łatwością wyeliminują zbędny ekwipunek. Dziękujemy sponsorom!

Pozdrowienia z ul. Wieczystej
Bandziorowi na pewno spodobała się puchówka, a w tle domowy terror się rozgrywa
Najważniejsze z tego wszystkiego jest fakt, że do startu pozostało dokładnie 11 dni!

sobota, 30 sierpnia 2014

Nowy rekord i wywiad

No więc krótko mówiąc: udało się!!! Olo wdrapał się na te upragnione 6000m, a dokładniej 6123m. Tak jak założył udało się to zrobić w ciągu 4 dni. Cztery lata temu trzeba było przełknąć gorzki smak porażki i przez ten cały żyć ze świadomością, że w końcu będzie powrót i ponowny atak. Wtedy zabrakło wielu rzeczy - doświadczenia, kondycji i dobrej aklimatyzacji, sprzętu (głownie buty i raki zawiodły) oraz pogody, a ta była w Ladakhu fatalna w 2010.


Po zjedzeniu śniadania w towarzystwie 9 starszych osób z Japonii, wybierających się na ten sam szczyt rozpoczął wędrówkę. Trasa zapisała się w pamięci znacznie trudniejsza niż była w rzeczywistości. To tylko świadczyło o słabym przygotowaniu poprzednim razem. Na szczęście na trasie działa grupka młodych hindusów pod nazwa MITRA, którzy na 4000, 4400 oraz przede wszystkim na 5000 maja rozłożony wielki namiot, w którym każdy może zakupić różne produkty spożywcze lub zamówić posiłek. To oszczędziło dźwigania paru kilo jedzenia, kuchenki, gazu. Dodatkowo taki namiot stanowi dla atakujących szczyt główne miejsce przebywania w trakcie dnia, a dodatkowo chłopaki robili tam świetną robotę utrzymując dobrą, zabawną atmosferę przez cały czas plus serwowanie naprawdę bardzo smacznego, jak na warunki górskie, jedzenia. 
 
 
Ataki na szczyt zaczynają się głównie w nocy, kolo 2. W przeddzień ataku namiot odwiedził Kanadyjczyk, który jak się okazało również był bez żadnego przewodnika i jemu tez pasowało do kogoś się dołączyć. Tak wiec ustalono, że o 1 pobudka, spotykają się w Mitrze i najlepiej przed 2 startują w górę. Nie było wątpliwości, ze Olo nie zaśnie przed atakiem. O 1 w nocy był już w namiocie. Tam zaopatrzył się w wodę, colę i batony. Pierwsza godzina to podejście na niewielka przełęcz i długi marsz po w miarę płaskim terenie. Niestety księżyca na niebie w ogóle nie było i było bardzo ciemno. Jednak bez błądzenia udało się dotrzeć do lodowca, który i tak był znacznie jaśniejszy od skał. Lodowiec na szczęście nie należy do niebezpiecznych, a przecinające go szczeliny są bardzo długie, na szerokość jednego skoku i płytkie, więc praktycznie jedyne, co mogło grozić to wpadnięcie do takiej szczelinowej rzeczki i zmoczenie się (równoznaczne z powrotem do bazy przy takiej temperaturze, a ta była może z -10). Dalej ciężko było odnaleźć cel, ale w oddali widoczne były dwa światła, co pozwoliło  ustalić kierunek. Kolejna godzina to dość strome podejście po kamieniach, bez żadnej wytyczonej ścieżki. Powoli zaczynało się robić jasno, ale chmury cały czas całkowicie zakrywały słońce, na tyle skutecznie, że w ogóle nie ogrzewało. Nowe łapawice puchowe okazały się niezastąpione. Po drodze praktycznie nic nie pił, bo woda była tak zimna, a pomimo dobrego sprzętu chłód stawał się dotkliwy. Jeszcze przed dojściem do grani zaczął padać śnieg, na szczęście nie były to nawet płatki tylko małe, zmrożone kulki. Kryzys oddechowy był już bardzo mocny, ale momentami gdy było widać ludzi z przodu okazywało się, że dystans się wcale nie zwiększa i wszyscy inni idą podobnym tempem. Chyba tylko to sprawiło, że były siły iść dalej. Ścieżka wzdłuż grani przy dobrej pogodzie musiała oferować niesamowite widoki. Po prawej niemalże przepaść oraz w dole Markha Valley, przez którą Olo ponad tydzień wcześniej przedzierał się trekkingowo, a po prawej mniej nachylone skały, którymi szła kręta ścieżynka. W końcu wyłonił się szczyt Stoku Kangri i już wszystko było jasne, że nie ma innej możliwości niż na niego wejść.
 
 
Miłym akcentem kończącym ten pracowity tydzień był przeprowadzony we wspaniałej atmosferze (dzięki Pani redaktor Martynie) wywiad w zaprzyjaźnionym Radiu Luz. Planowany był udział pozostającej jeszcze w Polsce trójki, ale jednak Domka musiała zrezygnować... Natomiast Gosia i Grzesiek mogli się w końcu spotkać na żywo... Można zaryzykować stwierdzenie, że cała ekipa 2x6k będzie nadawała na tych samych falach. Wywiad z nami będzie w niedzielnym porannym programie Czas Leniwców od 10:00 na 91,6 fm, lub na radioluz.pwr.edu.pl. Miało również miejsce oficjalne przekazanie banera wyprawowego. Pozdrawiamy całą redakcję Radia Luz, a w szczególności Panią Martynę, hej Śląsk.


niedziela, 24 sierpnia 2014

Rowerowa wycieczka 5 dniowa

Siedząc kilka dni w Leh Olo postanowił gdzieś ruszyć, a nie siedzieć w mieście. Z początku chciał wybrać się nad jezioro Pangong (ponad 50-kilometrowej długości, z czego 1/3 leży w Indiach, a reszta w Tybecie). Jednak późnym wieczorem postanowił, że wypożyczy rower i pojedzie na nim do doliny Nubry (na północ od Leh). Jedyna przejezdna droga prowadzi przez przełęcz Khardung La, która jest ponoć najwyższą na świecie przejezdna przełęczą (ponad 5300m).
Trasa to chyba w 100% jazda tylko i wyłącznie pod górę. Nawet nie było płaskich odcinków. Nawet nie przejechał polowy, jak się poddał. W ciągu tych dwóch godzin spędzonych na górze okazało się, że dolina Nubry jest ulubionym miejscem na spędzenie wakacji przez Hindusów. Szczególnie wielu jedzie tam na motorach.
przełęcz Khardung La
Zaraz po zatłoczonej przełęczy był najlepszy moment 5-dniowej wycieczki. Zjazd. Ponad 60 km to prawie tylko i wyłącznie jazda w dół, ze stopniowo odsłaniającymi się nowymi widokami.
korek podczas zjazdu
60km zjazd + widoki
Następne 3 dni to już ciężka praca. Codziennie jakieś hmmm, nawet 6-7h jazdy, aż tyłek bolał. Po długich męczarniach ale i wielu świetnych widokach dotarłem do Turtuk, o którym mówi się, że to ostatnia wioska przed Pakistanem.
wioska Khardung - 25 km od przełęczy w kierunku doliny Nubry
Jak się okazało 4 km dalej jest jeszcze jedna mała wieś. Na stopa zatrzymał ciężarówkę i dojechał do ostatniego szlabanu, za którym jest kilkunastokilometrowe sporne terytorium Indii, gdzie cywile już nie maja wstępu. Uścisnął dłoń strażnikom, po czym rozpoczął powrót w stronę przełęczy. Cala trasa jest bardzo mocno zmilitaryzowana. Każdej mijanej po drodze wsi towarzyszy jeszcze większy, odgrodzony murami i drutami kolczastymi teren wojskowy. Niekiedy znacznie większy
okolice wioski Turtuk
Ostatnia noc spędziłem w Hunder, gdzie na długości kilkunastu km w szerokiej dolinie rzeki utworzyły się wydmy, a miejscowi sprowadzili wielbłądy, które są główną atrakcją miejsca.
wydmy w Hunder