Nasza przygoda z zielonymi Himalajami miała się pierwotnie rozpocząć w miejscowości Shivalaya, lecz trudności logistyczne związane z szybką rezerwacją biletów autokarowych spowodowały, iż ostatecznie po całodniowej podroży (9h) trafiliśmy z Kathmandu do Jiri. Droga na tym dystansie była co najmniej nietuzinkowa - wysokość autobusu nie przekraczała 175cm, zatem nasi wysocy przedstawiciele płci męskiej musieli się nieźle nawyginać, aby znaleźć w miarę wygodną pozycję. Dodajmy do tego maksymalne zatłoczenie, brak wentylacji i podziurawiona nawierzchnie.
| Najmłodsza pasażerka |
Ostatecznie wieczorową porą wylądowaliśmy w Jiri z mocnym postanowieniem nadrobienia dnia, którego nie mogliśmy przejechać. Każdy dzień przynosił nam nowe wrażenia wizualne związane z ukształtowaniem terenu, napotykanymi ludźmi, niesamowitą florą i dzika fauną (pijawki, węże, szerszenie). Czasami trasa pozwalała na chwilowe wytchnienie łagodnie opadając w stronę jakiegoś bajecznie wijącego się górskiego strumienia, który rześko rozpryskiwał się na nasze twarze. Bywało i tak, że ścieżka dawała nam nieźle popalić stromo wznosząc się w gore (a końca jak nie widać, tak nie widać). Maszerowaliśmy przez lasy rododendronów, soczyście zielone pola ryżowe, "dżunglaste" wilgotne zarosła, bądź spinające wzgórza, rozwieszone nad przepaściami mosty.
| Energetyczna zieleń tarasów ryżowych |
Mijaliśmy prostych ludzi w ich naturalnym, nieskażonym pędem cywilizacji środowisku, jakże przyjaznych i szczęśliwych. Uprawy roli dającej naturalne owoce pracy, które mogliśmy konsumować u goszczących nas osób. Nowe, zdrowe i przede wszystkim przepyszne smaki zlokalizowane w wielorakości dostępnych tu potraw.
Mieliśmy przyjemność spędzić jedną z nocy w domowym zaciszu emerytowanego przewodnika górskiego - zdobywcy kilku ośmiotysięczników. Ugoszczono nas jak najbliższą rodzinę, a dodatkowo i co najwartościowsze mogliśmy wsłuchać się w opowieści tego niesamowitego człowieka.
W każdej z mijanych wiosek słychać było dziecięcy śmiech. Nie mogliśmy się oprzeć udzielającym wspomnieniom i radości... Jajo poczuł tacierzyński przypływ uczuć :)
Trzeba również wspomnieć, że często na szlaku mieliśmy do czynienia z aspektami religijnymi. Mogliśmy się poczuć obserwowani przez wszystkowidzące oczy Buddy. Mieliśmy okazję kręcić licznymi młynkami modlitewnymi, aby oczyścić nasze dusze i prosić o sprzyjającą pogodę. Według tradycji obchodzi je się z lewej strony. Znakiem szczególnym Nepalu są również powiewające na wietrze kolorowe flagi z mantrami.
Po siedmiu dniach wycisku, codziennym ciągłym wchodzeniu na kolejne przełęcze i schodzeniu z nich, przejściu łącznie 140 kilometrów dotarliśmy do stolicy szerpów - Namche Bazar. Po raz koleiny udało nam się ulokować na noc w nietypowym miejscu. Tym razem trafiliśmy do pokoju modlitewnego w jednym z guest housów obfitującego w kolorowe ornamenty, thanki, figurki Buddy i zdjęcia Dalajlamy oraz zajmujący całą ścianę ołtarzyk z licznymi świecami i ofiarami dla bóstwa w postaci jedzenia oraz pieniędzy. Jako że był to nasz pierwszy od tygodnia dzień wolny wstaliśmy dość późno i niespiesznie ruszyliśmy do położonego blisko 400 metrów wyżej punktu widokowego, z którego po raz pierwszy ujrzeliśmy pasmo ośnieżonych Himalajów. Naszym oczom ukazały się takie giganty jak Everest i Lhotse, a także niezwykle efektowny/a Ama Dablam. Jutro koniec laby - ruszamy wyżej w kierunku położonego na wysokości 4700m jeziora Gokyo, gdzie naszym głównym celem będzie aklimatyzowanie się przed wejściami na sześciotysięczniki.
| Na lewo od głowy Jaja Everest a na prawo Lhotse. Na bliższym planie Ama Dablam |
| Thamserku (6608 m) |
| Namche Bazar |
| Punkt widokowy na Everest, Lhotse i Ama Dablam |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz